Amanda
Obudziłam się w szpitalu. Znowu. Nie pamiętałam co się stało, ani jak do
niego dotarłam. Podniosłam bezsilnie dłoń i jej się przyjrzałam. Wenflon. Znów
próbowali napełnić mój organizm jakimiś minerałami i witaminami. Jakbym nie
mogła po prostu umrzeć. Było mi wszystko jedno. Nie przeżyłabym kolejnego
rozczarowania.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Biel. Przerażająca i odrzucająca,
szpitalna biel. Przy łóżku stało krzesło, a na nim wisiała kurtka. Obok szafka,
na niej zegarek Zayna, paczka papierosów i kubek.
Moje serce przepełniło się radością. To był on! Czuwał nade mną! Może
wszystko co wcześniej powiedział było zwykłym kłamstwem? Może chciał mnie po
prostu chronić.
Podniosłam się do pozycji siedzącej. Zaczęło mi się znów kręcić w głowie,
ale usilnie szukałam Malika. Przecież nie zapadł się pod ziemię.
- Zayn? – zawołałam i westchnęłam.
Mógł równie dobrze pojechać do domu po jakieś rzeczy. Cokolwiek. Łudziłam
się, że był ze mną w szpitalu i czekał aż się wybudzę. Nie było go przy tym.
Zaczęłam przypominać sobie co takiego się wydarzyło. Dom Zayna, gdy
zemdlałam. Coś okropnego. Dawno nie czułam się tak poniżona. To był jawny
koniec i nie mogłam się już łudzić.
Sięgnęłam dna. Mentalnie. Urządziłam sobie tam niezłe lokum i niemiałam
zamiaru z niego wychodzić. Ciągle robiłam coś nie tak. Odechciewa się żyć. Z
minuty na minutę popadałam w nostalgię. Podobno kiedyś nazywana chorobą
psychiczną. Może jestem jakaś kopnięta? Musiałam go skreślić, by dalej żyć.
Wpatrywałam się tępo w otwarte drzwi, czekając aż wróci. Minuty
zamieniały się w godziny, a ja byłam tam totalnie sama. Nie mogłam być w
odosobnieniu, bo zaczynałam świrować. Wyobrażałam sobie straszne rzeczy.
Zatęskniłam za widokiem krwi i bólem, jaki przynosiło mi podcinanie sobie żył.
Wtedy czułam tylko to. W sumie z czasem da się do tego przyzwyczaić.
- Cześć. – podniosłam głowę, gdy ktoś przekroczył próg.
Zacisnęłam mocno wargi. Byłam rozczarowana. Chłopak zatrzymał się przy
drzwiach lekko speszony. Nie tak powinno wyglądać przywitanie przyjaciela?
Jestem okropna.
- Calum. – bąknęłam, starając się, by mój głos zabrzmiał zachęcająco.
Zdałam sobie sprawę, że okropnie drżał i był całkowicie monotonny, bez
jakichkolwiek emocji. Zapragnęłam być taka jak on. Chciałam, by wszelkie
uczucia zaczęły być obce. Pusta kukła.
Usiadł na krześle. Odsunął z szafki rzeczy Zayna i postawił na nim
reklamówkę z owocami. Miłe, jednak miałam ochotę go zamordować. To były jego rzeczy i nie miał prawa ich ruszać.
- Źle wyglądasz. – przyjrzał mi się z góry z zaciętą miną.
Momentalnie moja pewność siebie zmalała. Nie miałam ochoty na durne
rozmowy. Nie chciałam słuchać jaka to głupia jestem. Wiedziałam to.
- Ciebie też dobrze widzieć. – zaśmiałam się, starając zabrzmieć
przekonująco.
Pokręcił głową i westchnął. NO CO?!
Przewróciłam oczami i chwyciłam za reklamówkę. Byłam okropnie głodna. Od
dawna tego nie czułam. Ssało mnie od środka, a owoce wyglądały kusząco.
Wpakowałam sobie do buzi truskawkę i zaczęłam wyciągać kolejno
pomarańcza, banana. Cal patrzał na mnie jak na troglodytę, który obudził się w
dwudziestym pierwszym wieku.
- Sory, jestem głodna. – uśmiechnęłam się szeroko.
W końcu odwzajemnił mój gest. Uff.
- Powiesz mi co się stało?
- Widziałeś Zayna? – zapytałam równie szybko, by ominąć drażliwy temat.
Nabrał powietrza ze świstem, zaskoczony moją reakcją. Idiotka. Przecież
on go nienawidził. No i wzajemnie.
Wyglądał jakbym uderzyła go z liścia w policzek. Spuściłam wzrok, dając
mu do zrozumienia, że jest mi przykro. Miałam o nim zapomnieć, a nadal siedział
w mojej głowie.
Calum skinął głową, a moje serce zatrzepotało. Nadal był w szpitalu. W sumie
zostawił w salce wszystko, więc nic dziwnego. Po co ja w ogóle pytałam.
- Siedzi na korytarzu ze Stellą. – zaśmiał się pod nosem.
- Z moją matką? – zmarszczyłam brwi zdziwiona. – Pierdolisz. Jej tu
brakowało.
Wzruszył ramionami i o czymś rozmyślał. Przyglądałam mu się z
zaciekawieniem. Jego rysy twarzy się zmieniły. Zmężniał. Na policzku miał
bliznę. Zamknęłam oczy. Ciągle myślałam tylko o sobie, zapominając jak ważną
jest dla mnie osobą. Jako jeden z niewielu się mną przejmował, a ja nie
przejmowałam się jego uczuciami. W domu miał piekło, a jednak znajdował czas
dla mnie.
- Co ci się stało? – zapytałam cicho, ale mnie nie słuchał.
Wpatrywał się tępo w jeden punkt.
Do pomieszczenia weszła pielęgniarka, a za nią on. Zayn. Uśmiechnęłam się
szeroko. Nie spojrzał na mnie. Wziął kurtkę, założył ją na siebie i zgarnął ze
stolika swoje rzeczy.
- Pilnuj jej. – dotknął ramienia Cala.
Chłopak zacisnął pięści, ale głośno odetchnął i skinął głową.
A ja to co?!
Pielęgniarka założyła kroplówkę na stojak i podłączyła do wenflonu.
Poczułam buzującą krew w żyłach. Zamknęłam oczy i zaczęłam powoli oddychać.
Musiałam się uspokoić. Dlaczego mnie olał? Tak bardzo go nie obchodziłam? Mógł
pozwolić mi umrzeć.
- Podobno ma romans z dyrektorką. – Calum szepnął, gdy pielęgniarka
opuściła salkę.
Podniosłam brew zdziwiona jego wyznaniem.
- Blef.
Wzruszył ramionami i świdrował mnie wzrokiem. O mój Boże! To jakiś
cholerny żart. Albo jestem po drugiej stronie i świruje, albo jestem w
pierdolonej ukrytej kamerze. To nie mogła być prawda. Stella była moją matką, z
Zaynem łączyło mnie łóżko i coś więcej… Oboje nie mieli o sobie pojęcia, ale
nie wierzyłam, by Malik mógł zrobić mi coś takiego…
- Co się dzieje?! – krzyknął brunet, zrywając się.
Zebrało mi się na wymioty, gdy wszystko zbyt dogłębnie kalkulowałam.
Czułam każdą najmniejszą cząsteczkę mojego ciała. Dusiłam się, wstrzymując
wymioty. Złapałam się za gardło, przewracając stojak z kroplówką, a Calum od
razu poderwał się do góry i wybiegł z pomieszczenia, wołając lekarza.
Zayn
Jeden szpital i dwie, ważne dla mnie kobiety. Amanda i Natalie. Moja mała
córeczka. Leżała od kilku dni w inkubatorze.
Wyszedłem od Mandy, totalnie rozpierdolony. To miejsce wysysało ze mnie
życie. Biegałem między oddziałami, by sprawdzić co się dzieje. Potrzebowałem
przerwy. Gdy jest źle, zawsze musi być gorzej i jak zwykle, wszystko zwala się
na moją głowę.
Byłem jednym, wielkim wulkanem emocji. Dodatkowo spotkałem Stellę. Nie
miałem pojęcia kto poinformował ją o incydencie z Man, no i dlaczego w ogóle
przyszła do szpitala. Była jedynie dyrektorką.
Nie miałem dla niej czasu. Szczerze? Nie obchodziła mnie już. Krótki
romans. Chciała się zabawić. Dostała co chciała, mogła mnie zostawić. Było mi
wszystko jedno. Amanda się obudziła, przyszedł Calum, więc mogłem biec i
spełniać zachcianki świeżo upieczonej mamy – Camilli.
Była okropna. To jej się nie podobało, tamto. ‘Czemu ciągle biegasz do
tej gówniary?’ czy ‘Czemu mi nie pomagasz?’. Robiłem wszystko co chciała, a ona
wydawała się ciągle niezadowolona. Miałem ochotę jej wygarnąć, ale oboje
byliśmy zdenerwowani. Nasza córeczka była bardzo słaba.
Przyglądałem jej się przez szklaną szybę. Leżała w wielkim pudle,
otoczona masą kabelków i sprzętów. Pieluszka była na nią odrobinę za duża. Na
ręku miała małą opaskę z imieniem i nazwiskiem. Ciągle spała. Po tacie. Była
najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem. Taka bezbronna i niewinna.
Gdy jej się przyglądałem, widziałem w niej Amandę. Identyczne. Pokrzywdzone przez
los, toczące nieustanny bój ze światem.
- Jesteś Malik mała… - zaśmiałem się. – Jesteś silna.
To dziwne, że gadałem sam do siebie, ale jakoś… zmiękczyła mnie. Byłem
facetem z jajami, ale dla niej byłem tatusiem. Musiałem o nią dbać. Możliwe, że
miałem tylko ją. Chciałem odzyskać Mandy, ale nie wiedziałem jak. Nie miałem
kogo się poradzić. Ant uważał, że powinienem zostać z Cam. Ze względu na
Natalie. Byłem rozdarty. Jedyną osobą, która mogłaby mi jakoś pomóc była
właśnie nastolatka. Zawsze była wyrozumiała. Wysłuchiwała mnie i rozmawialiśmy
długo o różnych sprawach. Dlaczego ja jestem taki głupi i wszystko pierdolę?
- Dzień dobry panie Malik. – lekarz zajmujący się moją córeczką, wszedł
na salę i stanął obok.
Zaraz po nim przyszła pielęgniarka i otworzyła inkubator.
- Pańska partnerka miała dziś dziecko na rękach, wszystko jest w
porządku. – skinął głową na krzesło.
Miała ją na rękach? Nic mi nie powiedziała…
- Czy chciałby…
- Tak! – przerwałem mu pełen entuzjazmu. – Bardzo.
Wyglądał na lekko w szoku i rozbawionego. Ciągle robię z siebie debila!
***
Żaden facet nie ma pojęcia jakie to cudowne uczucie, trzymać swoje
dziecko w ramionach. Wtedy dochodzi do niego, że stał się ojcem, musi być
ostoją dla swojego potomka. Ta mała istotka potrzebowała mojej miłości,
bliskości i wsparcia.
Delikatnie poruszała dłońmi i skrzeczała przez sen. Najpiękniejszy moment
mojego życia. Chciałem być ciągle przy niej, trzymać ją na rękach. Po prostu,
by chwila się zatrzymała. Mogłem wtedy spokojnie odetchnąć. Nie było między
nami spięć. Mimo że nie rozumiała nic, dawała mi tyle szczęścia, że nie
potrafię tego nawet opisać. Trzeba to przeżyć.
- Musi pan już…
- Tak krótko? – podniosłem głowę zdziwiony, patrząc na kobietę w
uniformie.
- Jest podatna na zarazki. – uśmiechnęła się współczująco.
Westchnąłem i jej ją oddałem. Przyglądałem się jak wkłada ją z powrotem
za szkło. Stanąłem przy szybie i ją głaskałem. Chciałem jej znów obok. Mój mały
skarbek.
Cholernie PRZE-PRA-SZAM.
Wiem ile minęło czasu, czytałam Wasze komentarze i zdaję sobie sprawę, że część z Was przestanie czytać to opowiadanie. Nie obwiniam tu nikogo. Proszę o wyrozumiałość. Zbliża się koniec roku szkolnego i jeszcze tak mi się nawaliło prywatnych spraw, że nie wiem w co ręce włożyć, a 'Pamiętniki...' same się nie obejrzą! :D
Postaram się dodać nowy rozdział za tydzień. Nie wiem jak to będzie w czerwcu, bo mam kilka wyjazdów, w tym na koncert 1D razem z Demstory (AAAAA), dam Wam jeszcze znać. Buziaki! :*