piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 25

Amanda

Calum otworzył drzwi do mieszkania. Wyminęłam go i weszłam do środka, rozglądając się dookoła. Posprzątał i poprzestawiał meble. Nie odezwałam się słowem i ruszyłam głębiej. Marzyłam o kąpieli we własnej wannie. Chciałam wszystko przemyśleć i pogodzić się z myślą, że nie zobaczę więcej Zayna. Chciałam zaliczyć rok zaocznie i przepisać się do innej szkoły. Nie miałam zamiaru przebywać w tym samym budynku co on czy Stella.

Chłopak podążał za mną jak cień. Miałam go momentami dość, ale był chyba jedyną osobą, której ufałam.

- Pójdę się umyć. – rzuciłam, a on spojrzał na mnie wymownie.

Zmarszczyłam czoło i pokręciłam głową, nie rozumiejąc o co mu chodzi. Odłożył torbę i otworzył łazienkę. Westchnęłam cicho pod nosem. Nie miałam zamiaru kąpać się przy nim czy z nim. Nie było mowy.

- Jakiś czas temu znalazłem Cię w tej wannie, drugi raz…

- Nie będzie drugiego razu. – ucięła szybko.

Zaczęłam się rozbierać, nadal stał w łazience, wpatrywał się w jeden punkt. Przynajmniej nie lampił się na mnie. W samej bieliźnie oparłam się o pralkę i czekałam aż woda naleci do wanny.

Oboje milczeliśmy. Tak było chyba najlepiej. Ciągle myślałam o Zaynie. Odszedł tak nagle. Spędził ze mną kilka dni i myślałam, że między nami wszystko było już okej. W końcu przestał przychodzić czy się odzywać. Zupełnie jak kiedyś. Powinnam się przyzwyczaić, ale bolało dużo bardziej. Wtedy łudziłam się, że żywi do mnie uczucia. Mogłam napisać biografię – Amanda Benson, wyruchana przez nauczyciela – dosłownie i w przenośni.

- Nie płacz już. – Cal jęknął.

Nie wiedziałam nawet kiedy pojawił się obok mnie. Wyprostowałam się zbyt szybko i poczułam wszystkie kości. Co się ze mną działo…

Płakałam? Nie zwróciłam uwagi. Na nic już nie zwracałam uwagi. Lekarze mówili, że powinnam się czymś zająć, przestać myśleć o przeszłości. Zabawne kurwa mać. Niby wyedukowani, po wyższych studiach, a zachowywali się jakbym była jakąś maszyną, którą można sformatować i zaczyna od początku.

Rozebrałam się do końca i weszłam do wanny. Nie czułam zawstydzenia, czując na sobie wzrok przyjaciela. Byłam w takim dołku, że nie obchodziły mnie tak podstawowe rzeczy.

- Szczerze? – bąknęłam, chcąc zwrócić jego uwagę, wyrwać go ze stanu w jakim się znajdował. – Jak ja wyglądam?

Westchnął i kucnął obok mnie. Milczał, skanując uważnie moją twarz. Rozumiałam moje zachowanie, ale jemu nic się nie stało. Mógł odpowiedzieć normalnie, a nie mnie zwodzić. Byłam taka niecierpliwa.

- Jesteś piękna jak zawsze. – uśmiechnął się delikatnie.

Wywróciłam oczami i znów na niego spojrzałam. Nadal się uśmiechał. Pokręciłam głową.

- Jesteś pojebany.

Wyrzucił ręce do góry w geście obronnym.

- Przestań! Chciałaś szczerości.

Wzruszyłam ramionami i objęłam kolana dłońmi. Spojrzałam w dół. Nie miałam ud, łydki pod wodą wyglądały jak patyki. Co ja ze sobą zrobiłam…

- Sama nie mogę na siebie patrzeć. – zagryzłam wargę.

Uświadomiłam sobie, że wciąż płaczę, więc zakryłam twarz dłońmi. Miałam dosyć. Nie widziałam przed sobą świetlanej przyszłości, w sumie żadnej przyszłości.

- Sory, szampon mi wpadł do oka. – zażartowałam, starając się przybrać dobrą minę do złej gry.

Teraz to on pokręcił głową, oparł się o wannę i bawił wodą.

Taki przyjaciel to skarb. Był ze mną w każdej potrzebie. Do  tańca i do różańca – jak to się mówi.

Nie miałam pojęcia co między nami jest. Taka przyjaźń zdarza się… raz na milion? Chłopak i dziewczyna. To coś wręcz wspaniałego. W końcu się uśmiechnęłam. To dało mi motywację. Miałam dla kogo żyć.


Calum


Mała, zapłakana kulka. Odtrącona przez cały świat; Tak ją widziałem. Nie zasługiwała na taki los. Była zwykła nastolatką, która potrzebowała trochę miłości i zainteresowania.

Niby człowiek powinien być niezależny, bo wtedy najmniej boli. No, ale szczerze, kto nie lubi spędzać czasu z drugą osobą, mieć do kogo otworzyć usta czy zjeść śniadanie.

Zawsze byłem typem obserwatora.

Nie pamiętam dnia, gdy ojciec był trzeźwy tak całkowicie. Fizycznie czy psychicznie. Jednak nadal był moim ojcem, a matka za nic nie chciała go zostawić.

Nieważne jak wielkim ktoś jest chujem. Ta osoba też ma uczucia i trzeba ją zrozumieć.

Najgorszą rzeczą jest podnieść rękę na własnego rodzica. W imię czego? Troski o kogoś, kogo się kocha – matkę.

Nie byłem czysty. Cholernie bolało mnie to, że wiele razy biłem się z ojcem, gdy był najebany. Jakim potworem by nie był, kochałem go, chociaż nigdy nie chciałem się do tego naprawdę przyznać. Wmawiałem matce, że go nienawidzę, chcę by umarł. Nie chciałem tego. On potrzebował pomocy, jednak nie chciał jej przyjąć. Utknęliśmy w martwym punkcie, co dzień powtarzając ten sam schemat.

Wracam ze szkoły, szybki obiad, spotkanie ze znajomymi, powrót do domu, płacząca matka i wrzeszczący ojciec.

Brzmi okropnie, ale to w pewnym stopniu moja rutyna.

Dlatego nie potrafiłem odpuścić Amandzie. Zasługiwała na szczęście.

Wokół panowała znieczulica. Nikt z klasy nie zainteresował się jej problemem. Claire wyjechała, chociaż Mandy jeszcze o tym nie wiedziała. Zdawałem jej relację z pobytu w szpitalu, tego jak zachowywał się Malik i tym podobne.

Nie chciałem jeszcze jej dołować.

- O czym myślisz? – wpatrywała się tępo w wodę.

Wzruszyłem ramionami.

- Chyba powinnaś wyjść już z tej wanny. Jak na ciebie patrzę to mi zimno.

Na jej twarzy zobaczyłem cień uśmiechu.

To takie proste. Troszczysz się o kogoś, widzisz jego radość i czujesz, że jest ci lepiej. Nawet małe rzeczy potrafią cieszyć.

Podałem jej ręcznik i wyszedłem z łazienki. Nie miałem się o co martwić. Pozbyłem się wszelkich przedmiotów, którymi mogłaby zrobić sobie krzywdę z domu. Wyrzuciłem leki, którymi mogłaby się naćpać. Lekarzom obiecałem, że będę o nią dbał i się nią opiekował. Dlatego rzuciłem szkołę. Z chłopakami graliśmy koncerty za pieniądze, więc zawsze na coś starczy.

Wprowadziłem się do jej mieszkania, mimo że nie ustalaliśmy tego wcześniej. Po prostu nie mogła być sama.

Zajrzałem do lodówki, wyciągnąłem ser i ketchup. Nigdy nie byłem najlepszym kucharzem, więc byliśmy zmuszeni zjeść na obiad tosty. Kolacja, może jakieś płatki.

Włączyłem toster i usiadłem przy stole. Byłem cholernie zmęczony. Spanie na krześle w szpitalu nie było wcale takie super jak to w tych wszystkich filmach, gdzie główni bohaterzy robią wszystko dla swoich ukochanych. Bolał mnie kark, kręgosłup miałem jakiś powyginany. Oprócz tego te koncerty w klubie. Bolała mnie głowa od ciągłego hałasu i niewyspania.

Sięgnąłem po komórkę, gdy poczułem wibrację w kieszeni jeansów.

‘Malik’ – nawet nie miałem ochoty się wkurwiać. Odchrząknąłem kilkakrotnie i w końcu odebrałem.

- Calum Hood, słucham. – wow, jak jakiś biznesman.

Cóż, z jednej strony chciałem pokazać mu, że jestem ponad nim. To ja byłem teraz numerem jeden w życiu Amandy. Z drugiej… trochę respektu się przyda.

- Cześć Cal... – bąknął. – co słychać?

- U mnie? Dziękuję, jest spoko, trochę koncertów. – powiedziałem złośliwie.

Znalazł się wielki człowiek, który chce zmienić świat. To ja tu byłem Cal Pal.

Nastała cisza. Pewnie bił się sam ze sobą, by nie palnąć czegoś nie tak. Cudowne uczucie, gdy taki frajer musi być dla ciebie miły, w końcu czegoś chciał.

- Pytam o Amandę… - odezwał się po chwili. – Jak się czuje? Nie zrobiła nic głupiego?

- Też okej. Jest mega załamana, nie jadła nic od dwóch dni, ale jestem obok i o nią zadbam.

Przez całą rozmowę wrednie akcentowałem każde ‘ja’ i ‘my’, jeśli chodziło o Mandy i moją osobę. Żadnego Malika w naszym życiu. Zbyt wiele namieszał.

No okej, byłem za miękki. Był ogromnym zerem, ale jednak martwił się o nią i tylko dlatego, że znaczył coś dla dziewczyny, byłem gotowy relacjonować mu co się dzieje.

- Dzięki – westchnął. – Do usłyszenia.

Sajonara.

- Do usłyszenia. – przytaknąłem i rozłączyłem się szybko.

Ruszyłem do tostera. Gdybym spalił to, wyszłoby, że nie powinienem przebywać w kuchni. Amanda żartowałaby sobie jak moja matka, że nawet wodę na herbatę potrafię przypalić. Nie potrzebowałem tego!


Wyciągnąłem talerze i zawołałem ją. Nie odezwała się, nie przychodziła. Niepokojące.

Od autorki:

PAM PAM PAM.

*mała rekalama* nadal możecie głosować na moje opowiadanie na Bloga Miesiąca na www.spis1d.blogspot.com i pomóc mi zająć zaszczytne, 3 miejsce! *po reklamie*

Nie wiem co napisać, więc napiszę, że jutro jadę do DemStory, w środę na koncert i PŁACZĘĘĘĘ ;________;

Życzę Wam udanych wakacji, rozdział jakoś w lipcu. Muahahaha! Postaram się zdać Wam jakąś relacyjkę z koncertu pod kolejnym rozdziałem, więc pewnie będzie szybko!

niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział 24

Amanda

Nie rozumiałam dlaczego do mnie przyszła. Siedziała na krześle i wpatrywała się we mnie wielkimi oczami. Nie rozmawiałyśmy. Każda pogrążona we własnych myślach. Minęło osiemnaście lat. Osiemnaście pieprzonych lat, przez które nie próbowała się nawet ze mną skontaktować. Tak nie zachowuje się matka. Chciałam jej tyle wyrzucić, powiedzieć kim dla mnie jest, ale nie potrafiłam się odezwać. Nie chciałam wchodzić z nią w żadne dyskusje.

Zastanawiałam się, gdzie teraz jest Zayn i kto w ogóle pozwolił jej do mnie przyjść. Wiedział, że jest moją matką? Miałam z nim tyle do omówienia, ale jak zawsze w najgorszych chwilach zniknął. Modliłam się tylko w duchu, by wrócił.

- Więc… - zaczęła Stella.

- Nie chcę z panią rozmawiać. – fuknęłam obrażona. Może miałam jej jeszcze skoczyć w ramiona.

- Mandy, ja… - przyglądała mi się i zatrzymała w pół słowa.

- Chciałabym żebyś wyszła. – zwróciłam się do niej wprost. – Nie będę owijać w bawełnę. Nigdy nie miałam matki i to się nie zmieniło. Nie chcę ciebie tutaj. Pogarszasz sytuację.

Wyglądała na przerażoną. Spuściła głowę. Wyglądała jakby miała się zaraz popłakać. Nie było mi jej żal. Czy przejmowała się, gdy siedziałam w domu dziecka? Albo czy odezwała się do mnie słowem na ten temat, gdy zapisałam się do liceum, w którym była dyrektorką?

- Umieram. – dodałam wrednie. – Cieszę się, że mam matkę obok w takich chwilach.

W końcu po jej polikach spłynęły łzy. Czułam w pewnym stopniu satysfakcję. Cóż, cierpiałam tyle lat, ona też mogła.

- Ty nie rozumiesz… - zaszlochała.

Prychnęłam pod nosem i zaczęłam bawić się palcami, znów zamyślając. Czego miałam nie rozumieć?

- Nie dałabym sobie rady… - wyciągnęła dłoń, by chwycić moją, ale szybko ją odtrąciłam.

- Nie dotykaj mnie! – krzyknęłam zła.

Drzwi otworzyły się z hukiem. Zayn stał ze zblazowanym wyrazem twarzy. Niespodzianka!

- Co się stało? – podszedł bliżej. – Stello? – pochylił się nad kobietą, po czym podniósł na mnie wzrok.

Wzruszyłam ramionami i wywróciłam oczami. Zacisnął usta, czekając na odpowiedź. Blondyna siedziała roztrzęsiona, a ja w pewnym stopniu zaczęłam mieć z całej sytuacji ubaw.

- Niezłą szopkę odwaliłaś. – zaśmiałam się. – Nic się nie stało Zayn, taka tam rozmowa matki z córką.

Malik wyglądał jakby ktoś przywalił mu w twarz. Leki źle na mnie działały. Wszystko było takie śmieszne, że wybuchnęłam głośno, nie mogąc się uspokoić.


Zayn

Nie spodziewałem się tego. Wyszedłem tylko na chwilę, a musiało wydarzyć się akurat coś takiego! To miał być jakiś żart do cholery? Patrząc na Mandy, można było tak stwierdzić. Śmiała się w głos, widząc mój wyraz twarzy. Byłem zszokowany i całkowicie poniżony. Powiedziała jej?

- Musimy pogadać. – bąknąłem, wyprowadzając Stellę na korytarz.

Skinąłem głową w stronę Caluma, by zajął się Amandą.

Czterdziestolatka zanosiła się od płaczu. Nie mogliśmy spokojnie porozmawiać. Westchnąłem i posadziłem ją na krześle, obejmując ramieniem. Wtuliła się we mnie, płacząc w klatkę piersiową. Byłem zbyt miękki. Dlaczego wszystko musiało dziać się naraz? Natalie, Mandy i Stella. Nie byłem w stanie tego ogarnąć i zacząłem się w tym gubić. Gubić we własnych kłamstwach. Jeśli Man dowiedziała się o moim romansie, wszystko wisiało na włosku. Dziwne. Odrzuciłem ją, jednak wciąż chciałem, by była obok i zależało mi na niej jak skurwysyn.

- Powiesz mi o co chodzi? – odsunąłem od siebie blondynkę i zmusiłem, by na mnie spojrzała.

Była zrozpaczona i szukała pocieszenia, jednak szybko uniknąłem jej próby pocałunku. Fuknąłem głośno, by się otrząsnęła. Siedziała spłoszona i na nowo po jej policzkach spłynęły łzy.

- Bo… - pociągnęła nosem, a ja zirytowany wywróciłem oczami. – jestem matką Manny. – szepnęła.

- Kurwa! – znów krzyknąłem, podnosząc się z krzesła. – Jesteś normalna?!

Co to miało do cholery znaczyć? Posuwałem matkę i córkę? Jakiś absurd!

- Wiedziałaś o nas?

Skinęła przestraszona głową i złożyła nieskładnie ‘przepraszam’. Miałem to w dupie. Jak można być tak popierdoloną osobą? Przecież mnie zaszantażowała! Nie chciałem tracić pozycji i Amandy. To miał być jeden raz…

- Wyjdź stąd. – rzuciłem krótko. Pokręciła głową i złapała mnie za nadgarstek. – Nie chcę cię widzieć, ona też.

Zabrałem rękę i ruszyłem do wyjścia. Musiałem pomyśleć. Musiałem się zrelaksować. Nie ogarniałem już nic. Co ja najlepszego do chuja wafla zrobiłem?!

Sam w tamtym momencie brzydziłem się siebie. Brzydziłem się jej i nie wiedziałem jak przeprosić Mandy. Jej nie dało się już przeprosić. Zawiodłem ją tyle razy. Ciążą, sprowadzeniem byłego wychowawcy, pierdoleniem jej matki.

Usiadłem załamany na schodach szpitalnych. Ludzie nie zwracali na mnie uwagi. Odpaliłem papierosa i zaciągnąłem się dymem. Rodzice mieli racje. Kiedyś zginę we własnym egoizmie. W każdej z moich podjętych decyzji chodziło tylko o mnie. Nigdy nie pomyślałem o drugiej osobie. Nigdy nie zasługiwałem na to, czym obdarzyło mnie życie. Wszystko przez pierdolone pieniądze, których nigdy mi nie brakowało. Myślałem, że mogę wszystko kupić. Kiedyś na drogie zabawki złapałem Camillę, potem wydawało mi się, że Mandy, a Stella to tylko przelotna przygoda. Było inaczej.

Westchnąłem i zgasiłem szluga. Na chuj ja brałem tę posadę w szkolę? Mogłem zostać kim chciałem, a wybrałem zawód nauczyciela, bo moja matka też nauczała angielskiego i zaraziła mnie miłością do sztuki. Kurwa mać!

***

Blisko godzinę zbierałem się, by wejść do środka. Kalkulowałem wszelkie za i przeciw. Idiota. W końcu zebrałem się na odwagę, gdy młody Hood wyszedł z salki.

- Lecę na próbę. – rzucił.

Jakby mnie to kurwa obchodziło. Na szczęście zachowałem komentarz dla siebie. Nie był niczemu winien, tylko ja.

- Dzięki. – wstałem i wyciągnąłem dłoń.

Pokręcił tylko głową i sobie poszedł.

Genialnie! Jeszcze mały skurwysyn podkopuje mój dołek. Mógł mi od razu zajebać lepa, zabolałoby mniej niż zdeptana godność osobista. To jeszcze w ogóle u mnie istniało?!

Nacisnąłem klamkę. Brunetka szybko obróciła głowę w moją stronę. Jej wzrok był pusty. Kompletnie. Wyglądała jakby chwile wcześniej płakała. Usiadłem bez słowa obok niej i złapałem jej dłoń. Ścisnęła mocniej moją, milczała. Tak okropnie się zmieniła. Wyglądała żałośnie. Nie jak ponętna osiemnastka, którą spotkałem. Wyglądała jak czternastolatka z anoreksją. Wielkie, brązowe oczy, szary kolor skóry, wszystko zapadnięte.

- Przepraszam. – szepnąłem z wielką gulą w gardle.

Skinęła słabo głową. W jej oczach zabłysnęły świeże łzy. Tyle chciałem jej powiedzieć, ale nie potrafiłem. Sam się rozpłakałem. Jak dziecko. Powinna była wiedzieć, że jest dla mnie ważna. Powinienem był być jej ostoją, ale to ona starała się mnie pocieszyć. Wyciągnęła do mnie ręce. Pochyliłem się i wtuliłem w jej nogi. Bawiła się moimi włosami zmęczona i bezsilna.

- Nie rycz. – zaśmiała się. – To ja mam powody do płaczu.

Pokręciłem szybko głową, ale nie wydusiłem znów słowa. Mięczak.

- Tyle lat była obok… i wcale jej nie obchodziłam… - powiedziała słabo.

Nie chciałem na nią patrzeć. Nienawidziłem, gdy płakała. Nienawidziłem naszych poważnych rozmów, gdy się zamartwiała. Miała dopiero osiemnaście lat, a tyle przeszła. Gdybym mógł cofnąć czas i podjąć inne decyzje.

- Mnie… - bąknąłem i urwałem.

- Pamiętasz jak tańczyliśmy w klubie, gdy zrobiliśmy to po raz pierwszy? – zaśmiała się ocierając łzy. – Całowałeś mnie pod ścianą i powtarzałeś, że mnie pragniesz.

- Pamiętam…

Nie pamiętałem. Nie wiedziałem jak znaleźliśmy się na jednej imprezie, kto do kogo podszedł i jak znaleźliśmy się w hotelu. Nie pamiętałem pierwszej wspólnej nocy. Wiedziałem tylko jedno. Następnego dnia zawróciła mi w głowie. Wciąż zwodziła i zwodziła. W szkole, po szkole, wszędzie! Owinęła sobie mnie wokół palca, a ja ją. Poczułem się zbyt pewnie i trafiliśmy do szpitala. Historia bez happy endu.

Uśmiechała się, przyglądając się z góry. Aparatura, do której była podpięta, pikała jak szalona. Była okropnie zdenerwowana. Podniosłem się i pocałowałem ją w czoło.

- Już nie płacz, będzie dobrze…

- Nie będzie. – pokręciła głową. – Masz już dziecko, powiedziałeś, że mnie nie kochasz.

Zawahałem się.


- Masz rację…

Od autorki:

Wohooo! Jest oto i on, po dość krótkiej przerwie! :D
Powinnam teraz spać, bo jutro długa droga do Krakowa, ale szalejąca za oknem burza dała mi wenę!
Dostałam informację, że zostałam nominowana w kategorii "Blog Miesiąca" na:
Nie wiem, kto mnie zgłosił, na czym to w sumie całkowicie polega i czy chcę wygrać, bo nie będę Was niczym przekupywała do głosowania, ale jeśli ktoś chce to zapraszam. Konkurencja silna! Haha.

Nie wiem co tu jeszcze napisać, więc pozdrawiam wszystkich! Buziaki :)

PS. Jak wyłapiecie błędy, dajcie znać, bo jest 3 i nie mam już siły xd