czwartek, 29 maja 2014

Rozdział 23

Amanda
Obudziłam się w szpitalu. Znowu. Nie pamiętałam co się stało, ani jak do niego dotarłam. Podniosłam bezsilnie dłoń i jej się przyjrzałam. Wenflon. Znów próbowali napełnić mój organizm jakimiś minerałami i witaminami. Jakbym nie mogła po prostu umrzeć. Było mi wszystko jedno. Nie przeżyłabym kolejnego rozczarowania.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Biel. Przerażająca i odrzucająca, szpitalna biel. Przy łóżku stało krzesło, a na nim wisiała kurtka. Obok szafka, na niej zegarek Zayna, paczka papierosów i kubek.
Moje serce przepełniło się radością. To był on! Czuwał nade mną! Może wszystko co wcześniej powiedział było zwykłym kłamstwem? Może chciał mnie po prostu chronić.
Podniosłam się do pozycji siedzącej. Zaczęło mi się znów kręcić w głowie, ale usilnie szukałam Malika. Przecież nie zapadł się pod ziemię.
- Zayn? – zawołałam i westchnęłam.
Mógł równie dobrze pojechać do domu po jakieś rzeczy. Cokolwiek. Łudziłam się, że był ze mną w szpitalu i czekał aż się wybudzę. Nie było go przy tym.
Zaczęłam przypominać sobie co takiego się wydarzyło. Dom Zayna, gdy zemdlałam. Coś okropnego. Dawno nie czułam się tak poniżona. To był jawny koniec i nie mogłam się już łudzić.
Sięgnęłam dna. Mentalnie. Urządziłam sobie tam niezłe lokum i niemiałam zamiaru z niego wychodzić. Ciągle robiłam coś nie tak. Odechciewa się żyć. Z minuty na minutę popadałam w nostalgię. Podobno kiedyś nazywana chorobą psychiczną. Może jestem jakaś kopnięta? Musiałam go skreślić, by dalej żyć.
Wpatrywałam się tępo w otwarte drzwi, czekając aż wróci. Minuty zamieniały się w godziny, a ja byłam tam totalnie sama. Nie mogłam być w odosobnieniu, bo zaczynałam świrować. Wyobrażałam sobie straszne rzeczy. Zatęskniłam za widokiem krwi i bólem, jaki przynosiło mi podcinanie sobie żył. Wtedy czułam tylko to. W sumie z czasem da się do tego przyzwyczaić.
- Cześć. – podniosłam głowę, gdy ktoś przekroczył próg.
Zacisnęłam mocno wargi. Byłam rozczarowana. Chłopak zatrzymał się przy drzwiach lekko speszony. Nie tak powinno wyglądać przywitanie przyjaciela? Jestem okropna.
- Calum. – bąknęłam, starając się, by mój głos zabrzmiał zachęcająco.
Zdałam sobie sprawę, że okropnie drżał i był całkowicie monotonny, bez jakichkolwiek emocji. Zapragnęłam być taka jak on. Chciałam, by wszelkie uczucia zaczęły być obce. Pusta kukła.
Usiadł na krześle. Odsunął z szafki rzeczy Zayna i postawił na nim reklamówkę z owocami. Miłe, jednak miałam ochotę go zamordować. To były jego rzeczy i nie miał prawa ich ruszać.
- Źle wyglądasz. – przyjrzał mi się z góry z zaciętą miną.
Momentalnie moja pewność siebie zmalała. Nie miałam ochoty na durne rozmowy. Nie chciałam słuchać jaka to głupia jestem. Wiedziałam to.
- Ciebie też dobrze widzieć. – zaśmiałam się, starając zabrzmieć przekonująco.
Pokręcił głową i westchnął. NO CO?!
Przewróciłam oczami i chwyciłam za reklamówkę. Byłam okropnie głodna. Od dawna tego nie czułam. Ssało mnie od środka, a owoce wyglądały kusząco.
Wpakowałam sobie do buzi truskawkę i zaczęłam wyciągać kolejno pomarańcza, banana. Cal patrzał na mnie jak na troglodytę, który obudził się w dwudziestym pierwszym wieku.
- Sory, jestem głodna. – uśmiechnęłam się szeroko.
W końcu odwzajemnił mój gest. Uff.
- Powiesz mi co się stało?
- Widziałeś Zayna? – zapytałam równie szybko, by ominąć drażliwy temat.
Nabrał powietrza ze świstem, zaskoczony moją reakcją. Idiotka. Przecież on go nienawidził. No i wzajemnie.
Wyglądał jakbym uderzyła go z liścia w policzek. Spuściłam wzrok, dając mu do zrozumienia, że jest mi przykro. Miałam o nim zapomnieć, a nadal siedział w mojej głowie.
Calum skinął głową, a moje serce zatrzepotało. Nadal był w szpitalu. W sumie zostawił w salce wszystko, więc nic dziwnego. Po co ja w ogóle pytałam.
- Siedzi na korytarzu ze Stellą. – zaśmiał się pod nosem.
- Z moją matką? – zmarszczyłam brwi zdziwiona. – Pierdolisz. Jej tu brakowało.
Wzruszył ramionami i o czymś rozmyślał. Przyglądałam mu się z zaciekawieniem. Jego rysy twarzy się zmieniły. Zmężniał. Na policzku miał bliznę. Zamknęłam oczy. Ciągle myślałam tylko o sobie, zapominając jak ważną jest dla mnie osobą. Jako jeden z niewielu się mną przejmował, a ja nie przejmowałam się jego uczuciami. W domu miał piekło, a jednak znajdował czas dla mnie.
- Co ci się stało? – zapytałam cicho, ale mnie nie słuchał.
Wpatrywał się tępo w jeden punkt.
Do pomieszczenia weszła pielęgniarka, a za nią on. Zayn. Uśmiechnęłam się szeroko. Nie spojrzał na mnie. Wziął kurtkę, założył ją na siebie i zgarnął ze stolika swoje rzeczy.
- Pilnuj jej. – dotknął ramienia Cala.
Chłopak zacisnął pięści, ale głośno odetchnął i skinął głową.
A ja to co?!
Pielęgniarka założyła kroplówkę na stojak i podłączyła do wenflonu. Poczułam buzującą krew w żyłach. Zamknęłam oczy i zaczęłam powoli oddychać. Musiałam się uspokoić. Dlaczego mnie olał? Tak bardzo go nie obchodziłam? Mógł pozwolić mi umrzeć.
- Podobno ma romans z dyrektorką. – Calum szepnął, gdy pielęgniarka opuściła salkę.
Podniosłam brew zdziwiona jego wyznaniem.
- Blef.
Wzruszył ramionami i świdrował mnie wzrokiem. O mój Boże! To jakiś cholerny żart. Albo jestem po drugiej stronie i świruje, albo jestem w pierdolonej ukrytej kamerze. To nie mogła być prawda. Stella była moją matką, z Zaynem łączyło mnie łóżko i coś więcej… Oboje nie mieli o sobie pojęcia, ale nie wierzyłam, by Malik mógł zrobić mi coś takiego…
- Co się dzieje?! – krzyknął brunet, zrywając się.
Zebrało mi się na wymioty, gdy wszystko zbyt dogłębnie kalkulowałam. Czułam każdą najmniejszą cząsteczkę mojego ciała. Dusiłam się, wstrzymując wymioty. Złapałam się za gardło, przewracając stojak z kroplówką, a Calum od razu poderwał się do góry i wybiegł z pomieszczenia, wołając lekarza.

Zayn

Jeden szpital i dwie, ważne dla mnie kobiety. Amanda i Natalie. Moja mała córeczka. Leżała od kilku dni w inkubatorze.
Wyszedłem od Mandy, totalnie rozpierdolony. To miejsce wysysało ze mnie życie. Biegałem między oddziałami, by sprawdzić co się dzieje. Potrzebowałem przerwy. Gdy jest źle, zawsze musi być gorzej i jak zwykle, wszystko zwala się na moją głowę.
Byłem jednym, wielkim wulkanem emocji. Dodatkowo spotkałem Stellę. Nie miałem pojęcia kto poinformował ją o incydencie z Man, no i dlaczego w ogóle przyszła do szpitala. Była jedynie dyrektorką.
Nie miałem dla niej czasu. Szczerze? Nie obchodziła mnie już. Krótki romans. Chciała się zabawić. Dostała co chciała, mogła mnie zostawić. Było mi wszystko jedno. Amanda się obudziła, przyszedł Calum, więc mogłem biec i spełniać zachcianki świeżo upieczonej mamy – Camilli.
Była okropna. To jej się nie podobało, tamto. ‘Czemu ciągle biegasz do tej gówniary?’ czy ‘Czemu mi nie pomagasz?’. Robiłem wszystko co chciała, a ona wydawała się ciągle niezadowolona. Miałem ochotę jej wygarnąć, ale oboje byliśmy zdenerwowani. Nasza córeczka była bardzo słaba.
Przyglądałem jej się przez szklaną szybę. Leżała w wielkim pudle, otoczona masą kabelków i sprzętów. Pieluszka była na nią odrobinę za duża. Na ręku miała małą opaskę z imieniem i nazwiskiem. Ciągle spała. Po tacie. Była najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem. Taka bezbronna i niewinna. Gdy jej się przyglądałem, widziałem w niej Amandę. Identyczne. Pokrzywdzone przez los, toczące nieustanny bój ze światem.
- Jesteś Malik mała… - zaśmiałem się. – Jesteś silna.
To dziwne, że gadałem sam do siebie, ale jakoś… zmiękczyła mnie. Byłem facetem z jajami, ale dla niej byłem tatusiem. Musiałem o nią dbać. Możliwe, że miałem tylko ją. Chciałem odzyskać Mandy, ale nie wiedziałem jak. Nie miałem kogo się poradzić. Ant uważał, że powinienem zostać z Cam. Ze względu na Natalie. Byłem rozdarty. Jedyną osobą, która mogłaby mi jakoś pomóc była właśnie nastolatka. Zawsze była wyrozumiała. Wysłuchiwała mnie i rozmawialiśmy długo o różnych sprawach. Dlaczego ja jestem taki głupi i wszystko pierdolę?
- Dzień dobry panie Malik. – lekarz zajmujący się moją córeczką, wszedł na salę i stanął obok.
Zaraz po nim przyszła pielęgniarka i otworzyła inkubator.
- Pańska partnerka miała dziś dziecko na rękach, wszystko jest w porządku. – skinął głową na krzesło.
Miała ją na rękach? Nic mi nie powiedziała…
- Czy chciałby…
- Tak! – przerwałem mu pełen entuzjazmu. – Bardzo.
Wyglądał na lekko w szoku i rozbawionego. Ciągle robię z siebie debila!
***
Żaden facet nie ma pojęcia jakie to cudowne uczucie, trzymać swoje dziecko w ramionach. Wtedy dochodzi do niego, że stał się ojcem, musi być ostoją dla swojego potomka. Ta mała istotka potrzebowała mojej miłości, bliskości i wsparcia.
Delikatnie poruszała dłońmi i skrzeczała przez sen. Najpiękniejszy moment mojego życia. Chciałem być ciągle przy niej, trzymać ją na rękach. Po prostu, by chwila się zatrzymała. Mogłem wtedy spokojnie odetchnąć. Nie było między nami spięć. Mimo że nie rozumiała nic, dawała mi tyle szczęścia, że nie potrafię tego nawet opisać. Trzeba to przeżyć.
- Musi pan już…
- Tak krótko? – podniosłem głowę zdziwiony, patrząc na kobietę w uniformie.
- Jest podatna na zarazki. – uśmiechnęła się współczująco.

Westchnąłem i jej ją oddałem. Przyglądałem się jak wkłada ją z powrotem za szkło. Stanąłem przy szybie i ją głaskałem. Chciałem jej znów obok. Mój mały skarbek.

Od autorki:

Cholernie PRZE-PRA-SZAM.
Wiem ile minęło czasu, czytałam Wasze komentarze i zdaję sobie sprawę, że część z Was przestanie czytać to opowiadanie. Nie obwiniam tu nikogo. Proszę o wyrozumiałość. Zbliża się koniec roku szkolnego i jeszcze tak mi się nawaliło prywatnych spraw, że nie wiem w co ręce włożyć, a 'Pamiętniki...' same się nie obejrzą! :D
Postaram się dodać nowy rozdział za tydzień. Nie wiem jak to będzie w czerwcu, bo mam kilka wyjazdów, w tym na koncert 1D razem z Demstory (AAAAA), dam Wam jeszcze znać. Buziaki! :*

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 22

Anthony

Dotarłem na miejsce. Camilla stała pod kamienicą, masując się po wielkim brzuchu. Jezu… dziecko Malika to jakiś mutant? Przecież tak się nie da. Przypominając sobie pierwszy raz, kobieta jest przerażona, gdy widzi penisa. No bo, coś takiego do tak małej dziurki, a co dopiero dziecko.

- Boisz się? – wypaliłem, podchodząc do niej.

Wziąłem ją pod ramię i prowadziłem w stronę auta.

- Tak idioto! – krzyknęła. Krzyk zamienił się w przeciągłe jęknięcie. Ja pierdolę. – Jest za wcześnie.

Zmarszczyłem brwi. No tak. Otworzyłem szybko drzwi i pomogłem wsiąść do środka. Przygazowałem. Myślami byłem już w szpitalu. Na moje nieszczęście, zatrzymywały nas miliony czerwonych świateł. Cam jęczała na tylnym siedzeniu, wyzywając mnie od debili, pośpieszając. No kurwa mać? Miała jędza szczęście, że chociaż ja ratowałem jej dupę! Okej, też uważałem, że nie jestem dobrym towarzystwem do rodzenia, ale lepszy rydz niż nic.

- Dlaczego Zayn nie odbiera? – zerknąłem w lusterko, gdy zapytała. Przyciskała telefon do ucha. W oczach błyszczały jej łzy. – Oddychaj ze mną.

- Co? – podniosłem jedną z brwi, Cam zaczęła głośno nabierać i wypuszczać powietrze. Wbiła mi paznokcie w ramię, miałem ochotę krzyczeć. – Ej, kurwa prowadzę!

Dziewczyna sapała mi nad uchem. W końcu wbiłem się w jej rytm i sam głęboko oddychałem. Ta trasa była chyba dłuższa niż do Bradford. Denerwowałem się jak cholera. Nie urodzi w aucie, nie ma mowy, mam białą tapicerkę!

Wykręciłem do Zayna. Po kilku sygnałach książę łaskawie odebrał. Ha ha, 1:0 Ant mała.

- Halo! – krzyknął do słuchawki.

Takiego powitania się nie spodziewałem. Byłem przygotowany coś na kształt sapania i obrażonego ‘nie przerywaj mi skurwielu’. Nie chodzi o walenie konia, nieważne.

Kiedy Cam zorientowała się, że rozmawiam z Malikiem, przechyliła się do przodu. Na jej twarzy malowało się zdziwienie i poirytowanie. Ktoś tu przed chwilą nie rodził?

- Dlaczego nie odbierasz od Camilli? – bąknąłem.

Serio mamy gadać o jego byłej i to przy niej? Już bym kurwa wolał gawędzić o pogodzie z tym pojebem, niż robić mu wyrzuty o olewanie jej. Jestem kurwa chujem, nie zaprzeczam.

- Byłem zajęty… - usłyszałem świst i wypuszczane powietrze.

Może zaraz wszyscy kurwa pooddychamy jak przy porodzie?

Nastała cisza, którą ktoś musiał przerwać. O czym my gadaliśmy?

- Zajęty? Zayn, ona chyba rodzi. Jadę zawieźć ją do szpitala. Jak zwykle muszę ratować ci dupę. – zerknąłem na Cam. Wyciągnęła dłoń w moją stronę, chcąc wyrwać mi komórkę. Zrobiłem unik i gwałtownie zahamowałem. Czy ja chwilę wcześniej nie mówiłem komuś, że prowadzę?!

- Dzięki Ant. Muszę kończyć.

- Żadne kurwa „muszę kończyć”. Stary! Czy ty kiedykolwiek widziałeś mnie z dzieckiem? Wyobrażasz sobie mnie pośród pieluch i kupek? ZAYN! – krzyknąłem, ale usłyszałem jedynie dźwięk przerywanej rozmowy.

Ta zołza chwyciła w końcu telefon. Miała tak bezcenną minę, gdy odpowiedziała jej cisza, że miałem ochotę zrobić jej zdjęcie. Nawet się uśmiechnąłem.

- Ze mnie się śmiejesz?! – podniosła głos i znów jęknęła.

Pierdolona aktorka!

Zajechałem pod szpital. Kulturalnie otworzyłem jej drzwi i podałem dłoń, a ta uwiesiła się całkowicie na moim ciele. Pierdolona dama. Leciutka to ona już nie była!

Pokierowałem ją do wejścia. Pielęgniarki na nasz widok zerwały się i przejęły Camillę. Odetchnąłem z ulgą, łapiąc głęboki oddech. Wolny! Miałem ochotę zacząć skakać po korytarzu, zatańczyć zorbę, ale brunetka chwyciła mnie za rękaw kurtki i ciągnęła za sobą.

- Żartujesz!

- Idziesz ze mną idioto! – krzyknęła.

Pielęgniarki spojrzały na mnie w dziwny sposób. Może czytały sobie w myślach, używając dziwnego, kobiecego języka? CZY JA WYGLĄDAM W OGÓLE NA OJCA?!

***

Poraziła mnie biel ścian i masa świateł. To już niebo? Nie licząc jęków dziewczyny, którą położyli na wielkim łóżku, mógłbym tak powiedzieć. Straciłem świadomość. Czułem się omdlały, nie czułem dłoni, którą usilnie ściskała. Ubranie się do mnie lepiło. Byłem mokry, jakbym ledwo wyszedł spod prysznica. Ale musiało jebać potem. Ludzie wokół coś krzyczeli. Czułem się jak na meczu piłki nożnej. Nie wiesz co się dzieje, ale i tak masz ubaw. Brakowało mi tylko kufla piwa. Miałem ochotę też pokrzyczeć, ale pewnie wyszedłbym na jeszcze większego debila.

Ciekawe co takiego robił Zayn… Pewnie bawił się lepiej ode mnie. Czemu w ogóle nie było go jeszcze w tym jebanym szpitalu?! Pewnie bzykał jakąś napaloną nastolatkę w swoim gabinecie. Taki to ma życie.

Westchnąłem pod nosem i spojrzałem na Camillę. Ludzie w białych płachtach zajmowali się jej kroczem. Zaśmiałem się. Wyglądali jak ci wszyscy magowie w Harrym Potterze. Puknąłem się w głowę. Wyciągnąłem rękę i zerknąłem na godzinę. Dlaczego czas tak długo kurwa leciał…

- Widzę główkę! – krzyknął jakiś facet. – Przyj!

W końcu ktoś mógł się na nią podrzeć i nie dostawał opierdolu. Tak bardzo chciałem być na jego miejscu! Spojrzałem na niego i się skrzywiłem. Okej, nie chciałem.

Nagle zobaczyłem krew. Znów zaczęło robić mi się słabo. Nienawidzę krwi. To jest obleśne, okropne. Sam zapach, co dopiero widok. Jak dobrze, że nie jestem kobietą. Podczas okresu mdlałbym chyba za każdym razem podczas siusiania.

Nogi miałem jak z waty. Chyba to ja ściskałem jej dłoń mocniej, niż ona moją. Kurwa Malik! Ty jebany pedofilu!

Światła raziły mnie bardziej i bardziej. Ups, tylko nie wymiotuj.

Zasłoniłem nos i usta, by nie czuć tego okropnego zapachu. Szpital, starsi ludzie, krew, Camilla.

Usłyszałem krzyk i płacz. Jezu, nie rycz, zaraz będzie po wszystkim!

- Gratulacje! Mają państwo córeczkę.

Wybuchnąłem śmiechem, osuwając się na posadzkę. O kurwa, zostałem ojcem?!

Zayn

Była bezwładna. Ułożyłem ją delikatnie na siedzeniu i czym prędzej ruszyłem. Strach przeradzał się we wściekłość. Nienawidziłem siebie. Zawsze byłem pierwszy do rozpierdalania rzeczy. Jeszcze nigdy nie doprowadziłem nikogo do takiego stanu. Ona umierała. Widziałem to, czułem. To było najgorsze. Ręce mi się trzęsły. Nie panowałem nad swoim ciałem. Gdybym mógł, obiłbym komuś twarz. Powinienem zrobić to sobie. Kurwa.

Moim jedynym celem było dotarcie do szpitala na czas. Jej życie było w moich rękach. Łamałem przepisy. Przejeżdżałem na czerwonym, nie zatrzymywałem się pieszym. Każda sekunda była na wagę złota.

Gdy wyciągnąłem ją z auta, nie drgnęła. Biegłem. Była leciutka jak piórko. Łzy ciekły mi po polikach. Nigdy nie byłem tak bezsilny.

W środku wszyscy byli czymś zajęci. Recepcja stała pusta. Lekarze wjeżdżali z pacjentem na OIOM. Pielęgniarki biegały po korytarzu od sali do sali. Jakbyśmy byli przeźroczyści, urojeni.

Byłem już totalnie wkurwiony. Nie traktuje się tak nikogo w potrzebie. Tak, jestem ostatnią osobą, której powinno się pomagać, ale chodziło o nią, nie o mnie.

Stanąłem na środku korytarza i zacząłem krzyczeć. Darłem się, by ktoś w końcu zwrócił na nas uwagę. Pacjenci zerkali w szoku. Wszystko zamarło.

- Pomoże nam ktoś kurwa?! – podszedłem do jednego z lekarzy.

Przewiesiłem Amandę przez siebie i chwyciłem go za uniform. Byłem gwałtowny, ale nie obchodziło mnie to.

- Proszę się uspo…

- Uspokoić?! To jest kurwa supermarket czy szpital? – wrzasnąłem, a ten aż podskoczył.

Czułem pulsującą żyłkę na mojej skroni. Nie miałem ochoty go prosić. On kurwa miał się nią zając.
Otworzył kilkakrotnie usta, po czym je zamknął. Czas. NIE BYŁO NA TO CZASU.

- Procedury… - bąknął.

Zacieśniłem uścisk i kilkakrotnie nim potrząsnąłem.


- Mam w dupie twoje procedury jebany chuju!

Od autorki:

DAM DAM DAM. Jezu, nie miałam weny, stąd to opóźnienie. Nie lubię jak rozdział mi się nie podoba, więc dlatego to wszystko tyle trwa.
SIĘ POROBIŁO XD

Nie wiem co napisać, więc pozdrawiam moją kochaną Szacię, bo ma dziś OSIEMNACHĘ <3
Dedykuję Ci ten rozdział mała!